Tragiczne wydarzenia z 11 września 2001 roku bardzo szybko znalazły się w kręgu zainteresowań filmowców. Już 6 miesięcy po zamachach stacja CBS wyemitowała dokumentalny obraz "9/11" opowiadający
Tragiczne wydarzenia z 11 września 2001 roku bardzo szybko znalazły się w kręgu zainteresowań filmowców. Już 6 miesięcy po zamachach stacja CBS wyemitowała dokumentalny obraz "9/11" opowiadający o atakach na WTC, a kolejne pół roku później swoje premiery miały nowelowa produkcja "11.09.01" oraz dwuczęściowy miniserial "The Path to 9/11". Rok 2004 przyniósł nam premierę kontrowersyjnego i mocno propagandowego dokumentu Michaela Moore'a "Fahrenheit 9.11", którego autor wykorzystał dramatyczne wydarzenia z 11 września do walki z ubiegającym się wówczas o drugą kadencję prezydentem Georgem W. Bushem. Film, jak pamiętamy, zdobył Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, a jego premiera wywołała w wielu krajach gorące dyskusje. Minęły dwa lata i temat terrorystycznych zamachów powraca do kin. Kilka tygodni temu polską premierę miał doskonały "Lot 93" Paula Greengrassa opowiadający o pasażerach jednego z porwanych samolotów, teraz na nasze ekrany wchodzi zrealizowany przez Olivera Stone'a "World Trade Center" - opowieść o dwóch cudownie ocalałych policjantach, którzy spędzili 12 godzin pod gruzami zniszczonych wieżowców. Przez wielbicieli teorii spiskowych głoszących, że zamachów dokonali sami Amerykanie film Stone'a przyjęty został - jak informował dziennik "The Los Angeles Times" - chłodno do tego stopnia, że zaczęli oni nawoływać do jego bojkotu. Większość z nich oczekiwała bowiem, że wzorem "JFK" reżyser w swoim obrazie odkryje "prawdę" na temat ataków z 11 września. Tymczasem Oliver Stone zrealizował film na jaki czekała Ameryka, wzruszającą, podniosłą i nieco patetyczną opowieść o ludziach, którzy w obliczu ogromnej tragedii znaleźli w sobie siłę i odwagę by najpierw ruszyć na pomoc ludziom uwięzionym w płonących wieżowcach, a później przysypani gruzami przez wiele godzin walczyli ze śmiercią. Po klęsce artystycznej i finansowej jaką okazał się "Aleksander"Stonenajwyraźniej bał się eksperymentowania. Jego "World Trade Center" to bowiem zrealizowana w bardzo klasyczny sposób wzorcowa hollywoodzka superprodukcja świetnie sfilmowana i udźwiękowiona oraz ilustrowana doskonałą muzyką Craiga Armstronga. W porównaniu do "Lotu 93" obraz autora "JFK" wypada jednak nieco gorzej. Dysponując mniejszym budżetem Paul Greengrass zrealizował niezwykle mocny, bezkompromisowy film, w którym bez uciekania się do patosu opowiedział historię nie pozostawiającą żadnego z widzów obojętnym. Stone'owi, ani debiutującej w roli scenarzystki Andrei Berloff nie udało się tego osiągnąć. Bo obiecującym początku "World Trade Center", w którym jesteśmy świadkami nie tylko ataków, ale przede wszystkim bezradności policjantów zupełnie nieprzygotowanych na to, co wydarzyło się 11 września film wyraźnie "siada". Kolejne minuty filmu to wspomnienia przysypanych bohaterów, rozpacz czekających na nie żon i wreszcie dwukrotne objawienie, którego doznaje jeden z policjantów. Szkoda, że Berloff nie rozwinęła bardziej postaci Dave'a Karnesa, byłego członka marines i głęboko wierzącego katolika, który wyrusza do Nowego Jorku by wziąć udział w akcji ratowania przysypanych gruzami ludźmi i odnajduje uwięzionych policjantów. Fenomenalnie zagrany przez Michaela Shannona i przekonany o tym, że jest wykonawcą woli Boga Karnes jest jednym z najciekawszych i najbardziej zapadających w pamięć bohaterów "World Trade Center". Oliver Stone, podobnie jak wcześniej Paul Greengrass, pokazał w swoim filmie, że w szczególnych okolicznościach ludzie potrafią pokonać dzielące ich różnice, zjednoczyć się i bezinteresownie ruszyć na pomoc innym. Na pewno znajdą się tacy, którzy powiedzą, że to banalne, ale z całą pewnością dobrze się ogląda.